Kraków według Małgorzaty Lebdy

14 października 2022

Obszary mocy

Przyznaję, ostatnie miesiące nie sprzyjały mi w cieszeniu się Krakowem. Miłe obowiązki, przede wszystkim pisarskie, prowokowały wyprawy większe i mniejsze. Jednak dni, które spędzałam w grodzie Kraka, próbowałam planować w taki sposób, żeby się tym miejscem nasycić.


Tekst: Małgorzata Lebda

Ciążyłam ku obszarom sprawdzonym, których topografię, a także piękno, znałam. Kilkanaście lat mieszkania tu pozwoliło mi przecież wychodzić, wybiegać i wyjeździć własne ścieżki. I o tych ścieżkach, o tym ciążeniu chciałam tu napisać. Obszary mocy – tak myślę o tym geograficznym przewodniku. Miejsca, które pozwalają być w mieście, a równocześnie pozwalają poczuć bliskość natury.

Błonia

Najpiękniejsze są dla mnie o świcie lub o zmierzchu, wtedy, kiedy prowadzę naokoło ich obszaru swoje ciało wprawione w bieg. Jest coś inspirującego w tej otwartej przestrzeni, która daje okazję do śledzenia spektaklów na niebie. Zima tu przypomina tę z obrazów Juliana Fałata, a spojrzenie na kopiec Kościuszki nie pozwala zapomnieć o serii pejzaży Stanisława Wyspiańskiego inspirowanych widokiem z okna pracowni artysty. A przecież wspaniale doświadczyć też rozgrzanego lata, położyć się na kocu na środku tego dużego „pola”, najlepiej przy kwietnej łące, głęboko oddychać (przez nos!) i mówić sobie na głos za poetką Krystyną Miłobędzką: „nic dodać nic ująć / w sam raz ta złota chmura do szarego wieczoru” (z wiersza jest).

Rudawa

Linia Rudawy odchodząca od Błoń na zachód ma w sobie coś hipnotyzującego. Biegałam przy niej, spacerowałam i jeździłam rowerem o każdej porze roku, w każdej pogodzie. To rzeka towarzysząca Wiśle, taka siostra-rzeka, która pomimo tego, że niepozorna, to jednak jest istotna w krajobrazie. Wprost przepadam za dniami, które pozwalają jej tafli lśnić w taki sposób, jakby była pozłótką od czekolady – skrzy się, oddaje jasność. Bywa też spektakularnie, tak jak ostatniej wiosny, kiedy wybiegłam z Lea z nadzieją na towarzyszenie Rudawie przez kilkanaście kilometrów. Gdy tylko ruszyłam, na niebie zebrały się burzowe chmury. Biegłam dalej, powtarzając sobie w myślach, to, co powtarzamy sobie przecież tak często: przejdzie bokiem, na pewno przejdzie bokiem. Nie przeszło. Zrobiło się ciemno, ulewa przemoczyła mnie do suchej nitki. Błyskawica, jedna z ostatnich tamtej burzy, musiała uderzyć niedaleko nurtu, odgłos niósł się korytem rzeki, potężniał. I tak oto pobiłam swój rekord na 15 kilometrów, napędzana przez żywioły. Było w tym biegu „całkowite zagłębienie się w to, co się robi”. Do takiej praktyki, niezależnie od wykonywanej czynności, zachęca w książce Zen wędrowny Christopher Ives.

Las Wolski

Kiedy nie biegnę naokoło Błoń ani wzdłuż Rudawy, to biegnę w uroczyska Lasu Wolskiego. Mam swoje upatrzone ścieżki, przetestowane dla różnych aktywności. Najwspanialej jest tu w wilgoci spowodowanej pochmurnym dniem czy nagłą ulewą. Jeśli to nie zima, ziemia oddaje wówczas ciepło, unosi się para, las przypomina, że jest bytem organicznym, że dzieją się tu rzeczy, które można wytłumaczyć biologią, chemią, fizyką, ale przecież można znaleźć dla nich język inny, poetycki, tak jak zrobił to poeta noblista Tomas Tranströmer: „W deszczu wałęsa się drzewo, / mija nas spiesznie w ulewnej szarości. / Ma sprawę. Czerpie z deszczu życie / tak jak kos w sadzie. // Gdy deszcz przechodzi, drzewo staje. / Majaczy proste, nieruchome w jasne noce / czekając jak my chwili / gdy w powietrzu rozkwitną płatki śniegu” (z wiersza Drzewo i niebo w tłumaczeniu M. Wasilewskiej-Chmury).

Wisła

Tak, jednak ciążę ku temu, co wodne, akwatyczne, wilgotne. Po zeszłorocznej wiślanej przygodzie, podczas której pokonałam, biegnąc przez 28 dni, dystans 1113 kilometrów od źródła Wisły wybijającego w Baraniej Górze aż do ujścia rzeki do Bałtyku, mój stosunek to tego organizmu (jak już zawsze będę określać rzeki, w tym Wisłę) jest szczególny. To pomieszanie zachwytu, szacunku, fascynacji i jakiegoś rodzaju czułości. Moje towarzyszenie rzece realizowało się wtedy na kilku płaszczyznach: był w tym aktywizm, wysiłek fizyczny, a także praca wyobraźni, za którą idzie praca literacka, poetycka. Każdorazowe zbliżenie się do tej największej z polskich rzek, wijącej się w stronę ujścia, oczyszczało moją głowę, niosło inspirację – co nie dziwi, skoro motyw rzeki jest tak wspaniale eksploatowany w literaturze. Przywołam tu dwa przykłady. Pierwszy – poetka Alice Oswald, która stworzyła poemat pełen dygresji, utkany z tego, co podsłuchane, usłyszane, dotknięte i zobaczone wzdłuż niewielkiej rzeki, która płynie w okolicy jej domu (w Wielkiej Brytanii w hrabstwie Devon), a tytuł tego tekstu jest imieniem rzeki – Dart. Drugi – Claudio Magris i jego erudycyjny, przejmujący esej Dunaj, którego architekturą jest linia drugiej co do wielkości rzeki Europy przepływającej przez dziesięć krajów. Rzeka to narracja, opowieść, doświadczenie.

---

Małgorzata Lebda – autorka sześciu książek poetyckich, w tym nagradzanych tomów Matecznik Sny uckermärkerów (Nagroda Literacka Gdynia 2019), ostatni z tomów – Mer de Glace – wyróżniono Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej, a także nominowano do Nagrody Poetyckiej Silesius. Jej książki przetłumaczono na serbski, włoski, ukraiński, czeski, słoweński. Naukowczyni. Felietonistka. Animatorka kultury. Ultramaratonka. Pracuje nad debiutem prozatorskim. Mieszka w Krakowie.

Felieton został opublikowany w kwartalniku „Kraków Culture” 3/2022.

OK Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.