Jak w Krakowie drukowano. Pierwsze dwa stulecia

Środek transportu

Uzasadnienie, dlaczego wypada coś wiedzieć o historii drukarstwa, a krakowskiego w szczególności, jest trudne. Bo jak przekonać do oczywistego? Dzieła o kulturotwórczej roli książki wypełniają sporo bibliotek. W tym jedną, baaardzo krakowską, szczególną. Kiedy sięgniemy do zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej, znajdziemy (ale do ręki nie dadzą!) skarb światowej kultury, jakim są próbne, szczotkowe odbitki fragmentów tekstów z pracowni niejakiego Gutenberga, sprawcy całego zamieszania, który w konsekwencji i dla nas pod Wawelem wymyślił sposób na tekst drukowany z czcionki na prasie. Szkoda tylko, że nie potrafimy się pochwalić tym zabytkiem, który symbolizuje przełom – możliwość odbijania złożonego tekstu dowolną ilość razy, tanio, czytelnie, prawie dla każdego. Nie doceniamy czegoś, co zmieniło świat. Tu potrzebny byłby wykład o podstawach, ale miejsca brak. Aby wzbudzić ciekawość, mam nadzieję, że sięgniecie Państwo po fakty. To nie jest wiedza tajemna i spiskowa, choć trzeba dotrzeć głębiej niż do tego, co się otwiera od razu. Otóż czcionka Gutenberga była METALOWA (ołów i cyna), wynalazek był pracą samodzielną, bez wiedzy o nieznanych u nas pomysłach azjatyckich, narodził się w Strasburgu około 1437-1439 roku. Biblia 42-wierszowa była praktycznie OSTATNIM dziełem mistrza. Te informacje to rodzaj prowokacji umysłowej, aby zaciekawieni historią książki zaczęli szukać głębiej i sprawdzać nawet podręczniki. Zostawiam Państwa dociekliwości również to, o co chodzi z odbitkami Gutenberga w Krakowie.

Co jest pewne – nieporównywalna wydajność druku czcionkowego zmieniła nasz świat. Dość powiedzieć w skrócie, że już na początku dzienna wydajność drukarza to rok pracy kopisty. Wyobrażenie sobie tego niewyobrażalnego skoku w dostępie do informacji jest łatwiejsze, niż sądzimy. Wystarczy krótkie odłączenie się od wszechobecnych urządzeń i zaczynamy boleśnie odczuwać, że owa informacja jest nam potrzebna. Nie tylko do rozrywki, ale też gromadzenia i przekazywania wiedzy. A przecież druk to właśnie informacja. Już nie mozolnie przepisywana, a błyskawicznie odbijana na prasie.

Wynalazek rozprzestrzenia się z Niemiec, to oczywiste. Stąd też (przy okazji innych, powiedzmy, osadniczych powodów) pierwsi drukarze docierają i do Krakowa. To ich ślady wyznaczą trasę naszego spaceru.
Cofamy się zatem do XV i XVI wieku. Potrzeby piśmiennicze Krakowa są ogromne. Jest uniwersytet stale łaknący podręczników, władza królewska, miejska i inna stanowiące prawo i wydające tony dokumentów, jak każda biurokracja świata. Jest potężne zapotrzebowanie kościoła na teksty liturgiczne wszelkiego autoramentu – od Mszału, poprzez modlitewniki i śpiewniki dla wiernych, po hagiografie krzewiące wiarę, ale i coraz więcej tekstów, którymi zwalczano innowierców. Jest ludzka potrzeba wiedzy, nawet – a może szczególnie – sensacyjno-plotkarskiej. Niedoceniane dziś gazety ulotne donoszą o wojnach i nieszczęściach, jak pożary i dziwne, złowróżbne zjawiska, ale i o przebiegu koronacji, weselach czy pogrzebach osób znamienitych. W prawie magdeburskim w Krakowie są już nawet stosowne paragrafy o cenzurze i karach za zniesławienie w takich gazetkach. Czegoś to Państwu nie przypomina?
To inna, bardzo życiowa strona drukarstwa. Druki niosące nie tylko wiedzę, ale i rozrywkę. Informacje praktyczne, gospodarcze i literatura dla przyjemności. Ważna, bo coraz tańsza, oswajała z tekstem drukowanym. Powszechne głośne czytanie (dziś zastąpione słuchawkami) dawało dostęp do treści nawet analfabecie. Kiedy będziemy odczytywać niektóre tytuły w dalszych częściach naszego spaceru, miejmy tego świadomość.

Pozwolę sobie dodać kilka ciekawostek, drobnostki z kategorii „groch z kapustą”, a językiem bibliofilskim – „silva rerum”. Konia z rzędem temu, kto odpowie, dlaczego to akurat przeurocze dolnośląskie miasteczko Lubomierz – dziś znane jako miejsce, do którego dotarli Kargul i Pawlak z Samych swoich – w wiekach XV i XVI dało Krakowowi znamienitych drukarzy. Stamtąd bowiem pochodzili i Szarffenbergerowie, i Siebeneicherowie, i wyjątkowy Hieronim Wietor.
To trochę może naciągane, ale też nie do końca. Był sobie pewien wielkiej sławy europejskiej drukarz, według wielu ustaleń z Krakowa się wywodzący. Sztuki drukarskiej uczył się już raczej poza Polską – w Czechach i Wenecji. Osiągnął poziom tak wysoki, że w końcu XV wieku stał się nadwornym typografem władców Hiszpanii, Izabeli i Ferdynanda. Reprezentował absolutnie wyjątkowy kunszt wydawniczy. Po jego śmierci na początku XVI wieku jego drukarnia została załadowana na okręt i popłynęła przez ocean. Była to pierwsza oficyna w Meksyku, a tym samym w Nowym Świecie. Nie w koloniach angielskich czy innych, ale tam. Właściciel tej drukarni, nieznany nam dziś z nazwiska, do końca życie podkreślał, skąd pochodził. Na jego sygnecie drukarskim widnieją słowa: „Stanislaus Polonus”, czyli Stanisław Polak.
Bardziej lokalnie. Podczas wycieczki będą Państwo przy krakowskim Grand Hotelu. To miejsce po znamienitej oficynie z XVI wieku, reszty nie zdradzę. A wewnątrz, przy jednym ze stolików w dzisiejszej Grand Cafe (na ścianie wiszą stosowne fotografie) od chwili otwarcia w 1900 roku gromadzili się najwybitniejsi pisarze, bibliofile i miłośnicy książki w Krakowie. Proszę Państwa, cóż to były za nazwiska…

Zapraszam do zwiedzania.
Tadeusz Grajpel

OK Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.