Fascynacja, strach, wdzięczność. Wspomnienie o Czesławie Miłoszu
2 lipca 2024
Fascynacja, strach, wdzięczność
Andrzej Franaszek
Fascynacja, strach, wdzięczność... – to nie wszystkie pojęcia, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę dziś o Czesławie Miłoszu, ale to one dźwięczą najwyraźniej, najjaśniej. Fascynacja rodząca się instynktownie, bo pod koniec lat 80. Skądś wiedziałem, nieprzygotowany do tego ani przez rodzinę, ani przez szkołę, że Miłosza czytać należy. Zmagałem się więc, nie bez porażek, z alpejskim masywem poematu Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Wkrótce pojąłem także, że naprawdę chcę go czytać, może było to wtedy, gdy – jeszcze jako licealista – słuchałem jego wykładu w zatłoczonej auli Collegium Novum UJ, kiedy przemawiał przeciwko „poezji niezrozumiałej”?
Strach, a przynajmniej intensywny niepokój, dzieliłem z innymi, o wiele ode mnie mądrzejszymi i starszymi, bo rozmowy z Miłoszem były nieodmiennie egzaminem, przeskakiwaniem poprzeczki, i wiem, że nieraz przemykałem pod nią, odpytywany z lektur, z rozumienia wierszy, z decyzji podejmowanych przez redakcję „Tygodnika Powszechnego”, której z czasem stałem się członkiem. Rok 1995, może 1996, razem z Tomaszem Fiałkowskim stoimy przed bramą kamienicy przy ulicy Bogusławskiego, naciskamy guzik domofonu, autor Ocalenia, z którym mamy przeprowadzić wywiad, długo nie podnosi słuchawki, we mnie zaś wzbiera nadzieja, że może wyszedł, zapomniał, nie słyszy – więc odejdziemy z kwitkiem, nie będę musiał stanąć przed komisją jasnobłękitnych oczu i krzaczastych brwi, którą co prawda łagodziły usta skłonne do wybuchów śmiechu. Oczywiście w końcu otworzył, a rozmowa – tak przynajmniej chcę o tym myśleć – się udała.
Wdzięczność była już wtedy – czasem też łączona ze wzruszeniem, bo znałem poetę również u kresu życia, pamiętam dotyk jego dłoni... Ale przede wszystkim towarzyszy mi dzisiaj. Wdzięczność za wszystkie tamte chwile, które w wielkiej mierze mnie ukształtowały, choć oczywiście nigdy nie ośmieliłbym się nazwać „uczniem Miłosza”. I za ciągle przypominane sobie zdania wierszy, podtrzymujące mnie w istnieniu. Choćby za te:
„Aż minęło. Co minęło? Życie.
Teraz nie wstydzę się mojej przegranej.
Jedna pochmurna wyspa ze szczekaniem fok
Albo sprażona pustynia, i tego nam dosyć,
Żeby powiedzieć yes, tak, si”.
Andrzej Franaszek
Polonista, wykładowca Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej, autor m.in. biografii Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta oraz niedawno opublikowanego zbioru esejów Gwiazda Piołun. Opowieści o poezji, podróżowaniu i przyjaźni. Od kilku lat pracuje nad książką poświęconą Józefowi Czapskiemu, jednocześnie odkrywając w sobie tyleż bolesną, co zaskakującą tęsknotę za Krakowem z przełomu wieków XIX i XX, a więc za miastem, w którym jako żywo nigdy nie mieszkał...